sobota, 26 stycznia 2019

#43 Ten jeden dzień - Kaira Rouda • PRZEDPREMIEROWO •




• Premiera 30 stycznia 2019 roku •

Z prawej strony mija nas czarny sportowy samochód; pędzi tak szybko, że właściwie dostrzegam tylko mignięcie metalu. Nawet go nie zauważyłem we wstecznym lusterku. Śmieszne, jak czasem coś atakuje człowieka niespodziewanie, zupełnie znikąd.

Amerykański sen w wykonaniu Paula Stroma, to idealne małżeństwo z piękną żoną, dwójka synów w jednej z najlepszych szkół, największy dom w prestiżowej okolicy i dyrektorskie stanowisko w renomowanej firmie marketingowej. A on sam jest niczym wyjęty z kolorowego pisma - przystojny, zawsze nienagannie ubrany, a do tego inteligentny i wpływowy. Tylko co, jeśli miałoby się okazać, że jego całe życie jest zbudowane na manipulacjach i kłamstwach?



Wyglądało na to, że we wszystkim się zgadzamy. Nie wybielam naszej historii. Naprawdę. Mia marzyła o mężu. I go ma. O podróżach (obiecałem jej, że będziemy podróżować, ale tego nie zrobiliśmy). O domu na przedmieściach i dzieciach. Wszystko to ma. O byciu pracującą mamą (nie ma mowy). O starszym, wyrafinowanym mężczyźnie, który się o nią zatroszczy i nauczy, czym jest miłość. I go znalazła.

Jest piątkowy poranek. Razem z Paulem i jego żoną, Mią, wsiadamy do auta i ruszamy w dwugodzinną podróż, aby spędzić romantyczny weekend w domku nad jeziorem. Towarzysząc im w podróży, dowiadujemy się o nich najwięcej z retrospekcji, które towarzyszą głównemu bohaterowi niż z sytuacji bieżącej, bo historia toczy się dwutorowo - tu i teraz, oraz w przeszłości. Narratorem jest Paul - to on wprowadza nas do swojego życia, w którym jawi się jako człowiek skazany na sukces, wiedzący czego pragnie i wiedzący jak to osiągnąć. Ale to nie jest tak, że Ten jeden dzień to laurka na cześć wspaniałej rodziny. Od samego początku autorka wysyła czytelnikowi delikatne, prawie niezauważalne sygnały, że jednak jest coś nie tak. Że są rysy, które ciążą na perfekcyjnym wizerunku Paula.

W liceum i na uniwersytecie wypada mieć przyjaciół. Trzeba zadawać się z kumplami i robić rzeczy, które robią zwykle faceci. A kiedy zdobywasz dyplom, idziesz do pracy i się żenisz. Tak już po prostu jest. Aż nagle przyszła oblubienica przypomina sobie, że na ślub potrzebni ci świadkowie, więc wyciągasz z przeszłości kilku znajomych. Przyjaźnie są jak sklepik pop-up z definicji działają na krótką metę.

Paul opowiada nam o sobie, opowiada o żonie, o tym jak założył rodzinę i jak radzi sobie w pracy. We wszystkim szło mu całkiem dobrze, a jeśli coś było nie po jego myśli, potrafił dorzucić szczyptę manipulacji i dodatkowych działań, żeby całość wróciła na prawidłowe tory. Jego tory. Nie zawsze jednak opowiada nam o szczegółach. Są kwestie, które potrafi przemilczeć, albo i wprost zwraca się do czytelników, że czegoś nie może o sobie powiedzieć, bo byśmy go źle zrozumieli i źle o nim pomyśleli. I, choć na początku wydaje się to być nic nieznaczące, to właśnie to, z rozdziału na rozdział, pokazuje, kim tak naprawdę jest Paul. A właściwie kim chciałby być, bo z psychiatrycznego punktu widzenia, jest psychopatą z kilkoma nieleczonymi chorobami.

Kaira Rouda stworzyła bardzo wyrazisty portret Paula Stroma - to typ autorytarnego socjopaty, który charakteryzuje się skłonnością do manipulacji. Przy całym tym zestawie jest jednak bardzo opanowany, uważnie dobiera słowa i zwraca uwagę na najmniejsze gesty, które wykonuje, co potęguje niepokój, który towarzyszy przy czytaniu książki. A napięcie jest wyczuwalne na każdej stronie - wiemy, że Paul jest niezwykle groźny i zdolny do wszystkiego, ale praktycznie nie wiemy zbyt wiele o tym, jaka jest jego żona. Owszem, dostajemy kilka informacji na jej temat od głównego bohatera, jednak to nie jest w stanie w całości jej scharakteryzować.

Jeśli Mia zna już prawdę, to czemu zwyczajnie nie powie tego wprost i nie zacznie mnie wypytywać, nie zażąda informacji? Ta nowa, pewna siebie Mia sprawia wrażenie osoby, która bez wahania wzięłaby byka za rogi.

W tej książce nie znajdziecie wartkiej akcji, która zapiera dech w piersiach. Tu wszystko toczy się nieśpiesznie, własnym tempem, chociaż występują incydenty, które nadają zupełnie nowe kierunki dalszym losom Paula i Mii. Napięcie i nerwowość, która pojawia się między małżonkami, jest tak niejednoznaczna, że czytanie coraz bardziej wciąga. Zwłaszcza, że główny bohater w swojej opowieści niejednokrotnie zwraca się do czytelnika jak do starego znajomego. To nadaje całości bardzo nieformalnego tonu, co sprawdza się idealnie - taka otwarta na czytelnika technika sprawia, że trudno jest się od książki oderwać.

I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie zakończenie. W finale dochodzi do głosu Mia, która wykłada czytelnikowi tak zwaną kawę na ławę - w niewielu zdaniach opisuje małżeństwo z Paulem ze swojej perspektywy. I przedstawia nam własnymi oczami historię Tego jednego dnia, co jest zupełnie niepotrzebne. Jako czytelnik, nie oczekuję końcowego zdania, które tłumaczy mi, co i jak się wydarzyło, i jak mam interpretować przeczytaną historię. Zdecydowanie nie. Także epilog sobie darujcie.

Ps. Głównego bohatera da się polubić i nawet w jakiś sposób można mu kibicować ;)


Ocena:





Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu WAB.






m.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

#77 Pamiętnik księgarza - Shaun Bythell

Jedną z nielicznych klientek była kobieta, która przez dziesięć minut spacerowała po sklepie, po czym podeszła do kasy i zapytała: &quo...

Popularne posty