Lale stara się nie podnosić wzroku. Sięga po skrawek papieru, który ktoś mu podaje. Musi nanieść te pięć cyfr na skórę trzymającej kartkę dziewczyny. Widać na niej poprzedni numer, ale wyblakły. Wbija igłę w jej lewe przedramię i kreśli trójkę najdelikatniej, jak potrafi. Pojawia się krew. Niestety igła weszła zbyt płytko i Lale musi powtórzyć czynność. Dziewczyna nawet nie drgnie, chociaż Lale wie, że sprawia jej ból. Ktoś musiał je ostrzec - nic nie mówić, nie ruszać się. Lale wyciera krew i barwi rankę zielonym tuszem.
Lale Sokołow to jeden z tysięcy więźniów, który część swojego życia spędził w obozie koncentracyjnym Auschwitz. Jednocześnie jeden z nielicznych, któremu nie żyło się aż tak źle, o ile można użyć takich słów.
Miał dwadzieścia sześć lat, gdy przekroczył bramę Auschwitz wychodząc z wagonu dla bydła. Od samego początku wyróżniał się na tle pozostałych - elegancko ubrany, znający kilka języków, próbujący zachować godność i postępować uczciwie niezależnie od warunków, w których przyszło mu żyć, bo wszystko przecież miało być tymczasowe - pojechał wykonać pracę na rzecz Niemiec, a później miał wrócić do domu...
- Witamy w Auschwitz. Lale słyszy słowa padające z niemal nieruchomych ust i nie może uwierzyć. Najpierw zmuszono go do wyjazdu z domu i wywieziono jak zwierzę, otaczają go uzbrojeni po zęby esesmani, a teraz się go wita - wita!
Lale miał szczęście w nieszczęściu - został Tätowiererem. To on w zdecydowanej mierze był odpowiedzialny za tatuaże, które nosili więźniowie. To on miał dużo swobody w poruszaniu się po obozie. To on jadł lepiej. To on miał kontakty i możliwość szmuglowania jedzenia. To on pomagał więźniom jak nikt inny.
Można by pomyśleć, że to kolejna historia o Auschwitz. Ale to historia napisana inaczej, bo nie skupia się na tym jakiej krzywdy doświadczali więźniowie, ale pokazuje, że mimo sytuacji, w której się znaleźli, próbowali prowadzić względnie normalne życie. Jako czytelnicy, mamy dostęp do skrawków rzeczywistości - wspólnej pracy, zawiązywaniu przyjaźni, strachu o sąsiadkę z bloku, która nie pojawiła się na porannej zbiórce, marzeniach o miejscach, w których będzie toczyło się dalsze życie więźniów, o dzieleniu się niewielkimi porcjami jedzenia. I miłości, która teoretycznie nie miała szans na pojawienie się w miejscu, jakim jest obóz koncentracyjny, a mimo to, zdarzyła się.
- Dziewczyny, które tam pracują, marzą o miejscu daleko stąd, gdzie wszystkiego jest w bród, a życie jest usłane różami. Uznały, że takie miejsce to Kanada.
Lale Sokołow milczał ponad pół wieku. Niejednokrotnie na kartach książki towarzyszymy mu w sytuacjach, w których pomaga innym więźniom, a mimo to, cały czas boi się, że po tym wszystkim zostanie oskarżony o kolaborację. Jednak nie to sprawiło, że nigdy wcześniej nie opowiedział swojej historii - tą przyczyną była jego ukochana Gita, której nigdy nie powiedział, czego tak naprawdę doświadczał w Auschwitz. Nie chciał dokładać jej cierpienia. Zdecydował się na ten krok dopiero po jej śmierci. I to, o czym opowiada, chwyta bardzo mocno za serce.
Żyje w społeczności podzielonej w dużej mierze na dwie części - żydowską i romską - na podstawie rasy, a nie narodowości, i to jest coś, czego Lale wciąż nie może zrozumieć. Narody zagrażają innym narodom. Mają władzę, mają wojsko. W jaki sposób rasa rozproszona po wielu krajach może stanowić zagrożenie?
Tatuażysta z Auschwitz to książka, która niesie ze sobą ogromny ładunek emocjonalny, chociaż autorka stroni od pewnego rodzaju patosu, który towarzyszy wielu publikacjom i wspomnieniom z obozów koncentracyjnych. Nie żeby to był zarzut względem innych historii, ale to właśnie prostota opowieści jest jej wielką siłą, która sprawia, że losy Lalego i Gity tak bardzo są nam bliskie i tak bardzo namacalne. To historia, która pokazuje, że siłę można odnaleźć nawet, gdy przyszło nam żyć w niewyobrażalnie bestialskich czasach. Tatuażysta z Auschwitz rozdziera serce, ale i w pewnym sensie podnosi na duchu, bo pokazuje jak w małych i prostych gestach ludzie pozostają ludźmi.
O świcie przekraczają granicę ze Słowacją. Do Lalego podchodzi urzędnik i prosi o dokumenty. Lale podwija rękaw, pokazując jedyny dowód tożsamości, jaki ma: 32407.
Zdecydowanie polecam przeczytanie historii Lalego i Gity, bo to jedna z lepszych powieści tego roku. Właśnie. Bardzo uczulam na to, że to nie jest dokument. Jeśli ktokolwiek sięgając po Tatuażystę z Auschwitz oczekuje samych faktów i prób rozliczenia tamtych czasów, to bardzo mocno się zawiedzie. To nie jest typowa literatura faktu, to powieść oparta na wydarzeniach, których doświadczył Lale Sokołow i jego żona w obozie koncentracyjnym.
Ocena:
mo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz