[...] Jeśli wykańczasz ludzi na dużą skalę, to zostajesz bohaterem, a jeśli detalicznie, jak zwykły bandyta, to jesteś tylko zwykłym bandytą. Historia kocha rozmach i zwycięzców, tylko oni mają rację, a przegrani stają się grzesznikami i łotrami.
Warszawa, 1931 rok. To czas niespokojny dla polskiego lotnictwa, sztabu generalnego, ale i życia rozrywkowego stolicy - zdarzają się katastrofy maszyn latających, odkrywane są zdrady oficerskie, ale i upada kabaret Qui Pro Quo. Ten rok nie jest również pomyślnym dla Brygady XI Urzędu Śledczego, a zwłaszcza dla jego szefa, Kornela Strasburgera.
Komisarz Strasburger przeżywa głęboki kryzys obejmujący zarówno życie prywatne, jak i zawodowe. Związek z ukochaną jest w stanie zawieszenia, brygadzie grozi rozwiązanie i zesłanie na prowincję, a sam główny bohater stosuję dietę złożoną tylko z napojów wysokoprocentowch. No i z kawy. I, gdy sytuacja wydaje się być zupełnie beznadziejna, otrzymują specjalne zadanie - śledztwo ostatniej szansy. Brygada Strasburgera podejmuje się sprawy dotyczącej rozbicia siatki szpiegowskiej.
Twardo stąpam po ziemi, więc jakieś przechwałki nie robią na mnie wrażenia. Lepiej wziąć się do roboty niż liczyć na cud. Bo cuda są dobre dla polskich panów, oni nawet gdy wygrywają, to mówią, że to cud! Cud nad Wisłą, job ich mat'!
Niestety, nic nie jest tu łatwe ani pewne. Im głębiej w śledztwo wchodzą bohaterowie, tym więcej rodzi się pytań, a odpowiedzi nie widać na horyzoncie. Kto czyha na życie polskich konstruktorów lotniczych? Czy Żydowscy komuniści zbroją się przeciwko Polsce? Czy Sowieci trzymają za pyski gospodarzy modnych salonów? Żeby tego wszystkiego się dowiedzieć, Strasburger i jego podwładni nie jeden raz przekraczają granice obowiązującego prawa, stosują ciosy poniżej pasa i przeprowadzają wątpliwej jakości prowokacje. Jednak zdają sobie sprawę z tego, że do rozwiązania śledztwa niezbędne jest poniesienie wysokich kosztów, w tym najbardziej osobistych, bo rodzinnych. A zakończenie i tak jest zaskakujące, bo :
- Sam najlepiej wiesz, że są w śledztwach sytuacje, kiedy podejmuje się tropy, które prowadzą w ślepą uliczkę. Bywa. W ten sposób eliminuje się wątki, a na tapetę wracają te wcześniej pomijane jako mało istotne albo te będące na wyciągnięcie ręki, lecz niezauważalne.
Kalinowski kolejny raz udowadnia, że kryminał to gatunek, w którym czuje się pewnie, a kryminał retro to jego specjalność. Imponuje ogromną wiedzą na temat lat trzydziestych i wydarzeń towarzyszących polskiej stolicy w przededniu wojny. Jednocześnie przemyca te informacje w sposób przemyślany - dozuje je, nie zarzucając czytelnika przypisami i obszernymi opisami miejsc, potraw czy trunków charakterystycznych dla tamtych czasów. A do tego duża doza humoru sytuacyjnego, który niejednokrotnie zaskakuje.
- Jak się nazywa dziura po bombie? - Zaskoczony Stolarczyk otworzył usta. - Zyga, nie rozumiesz, o co pytam? Jak się nazywa dziura po bombie?- Lej!- No właśnie. - Strasburger wziął butelkę i nalał na wódkę do kieliszków, a widząc wyraz twarzy Zygi, zaśmiał się. - Powiedziałeś "lej", więc leję!
I, co więcej, bardzo często zdarza się, że kontynuacje wcześniejszych historii najczęściej są wątpliwej jakości, jednak w tym przypadku taka zależność nie wystąpiła - Śledztwo ostatniej szansy jest równie dobre jak Pogromca grzeszników. Książka w sam raz na długie jesienne wieczory, chociaż może wciągnąć tak, że wystarczy tylko na jeden ;)
Ocena:
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu MUZA.
m.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz